W naszych czasach wiele komet odkrywanych jest zupełnie przypadkowo przez profesjonalnych astronomów. Fotografują oni niebo za pomocą dużych teleskopów i przy tej okazji często odkrywają komety, gdy te znajdują się jeszcze bardzo daleko od Słońca i nie są dostępne dla instrumentów amatorów. Przykładem może być kometa, którą odkrył astronom amerykański Edward L.G. Bowell na kliszach naświetlonych 13, 14 i 16 marca 1980 roku za pomocą astrografa obserwatorium w Flagstaff. W chwili odkrycia znajdowała się ona w gwiazdozbiorze Lwa, świecąc tam jako mglisty obłoczek. Niedaleko od niej znajdował się Jowisz i początkowo nawet sądzono, iż oba obiekty nie tylko na kliszy, ale i w przestrzeni są blisko siebie. Przypuszczano, że astronomowie zaobserwowali właśnie moment, gdy kometa pod wpływem siły ciążenia największej planety przekształca się z długookresowej w krótkookresową. W każdym razie wskazywała na to jej prowizoryczna orbita obliczona przez Briana G. Marsdena na podstawie trzech obserwacji Bowella. Mimo jednak uwzględnienia w tych rachunkach wszystkich zakłóceń, jakie na ruch komety mógł mieć masywny Jowisz, obliczona jej pozycja nie zgadzała się z obserwowaną. Dopiero dokładniejsze rachunki wykazały, iż oba ciała tylko pozornie są na niebie blisko siebie, w rzeczywistości zaś odległość między nimi jest bardzo duża, w tym bowiem czasie kometa Bowella była oddalona od Słońca o 7 jednostek astronomicznych, czyli znajdowała się daleko za orbitą Jowisza, gdzie komety jeszcze słabo świecą i z tego powodu są rzadko obserwowane.
Zobacz też..
Od czasu do czasu pojawia się kometa, w której głowie nie widać zagęszczenia środkowego, a zatem – zgodnie z powyższym poglądem – w ogóle nie powinna mieć jądra. A tymczasem wszelkie wnioski na ten temat są przedwczesne. Przez wielkie nawet teleskopy w sprzyjających warunkach można rozróżnić na niebie obiekty o rozmiarach nie mniejszych niż 2 sekundy kątowe, pod takim zaś kątem z odległości 0,5 jednostki astronomicznej widzielibyśmy kulę o średnicy 80 kilometrów, a więc nie byłaby ona znowu taka mała. Już to samo dowodzi, że jądra kometarne muszą mieć mniejsze rozmiary, bo w przeciwnym razie byłyby dostępne obserwacjom. Są one nie tylko małe, ale mają też niewielkie masy, na co już dawno zwrócono uwagę w oparciu o prawa mechaniki nieba. Stwierdzono bowiem, iż kometa Lexella z roku 1770 zbliżyła się do Ziemi na niewielką odległość, a mimo to nie dostrzeżono najmniejszych zmian w okresie obiegu naszej planety. Na tej podstawie astronom francuski Piotr Laplace doszedł do wniosku, że jej masa musiała być mniejsza niż 0,0002 masy globu ziemskiego, czyli że wynosiłaby najwyżej 1 trylion ton. Ocena ta była oczywiście mocno zawyżona, gdyż taką masę miałaby kamienna kula o średnicy 100 kilometrów.