Moda na ulicach Londynu
Cóż za pech, że nie ma tutaj ani paryskiego szyku ani tym bardziej włoskiej mody na ulicy. Bardzo mi tego brakuje. Chcę się jednak przekonać do londyńskiej mody, oswoić się z nią. Zakładam więc czarną sukienkę z dodatkiem skóry i grafitowe legginsy. Do tego moje ulubione wygodne brązowe obcasy, takie same jak miała klasyczna Barbie. Rozpuszczam moje brązowe, długie włosy i narzucam eko-skórkę. Robi mi się miło, gdy spoglądam w lustro. Jeszcze tylko złoto i pomarańczowa szminka i jestem gotowa do przejścia się po londyńskiej ulicy. Jaka jest londyńska ulica? Tam gdzie mieszkam, czyli na przedmieściach jest wysoce uboga w ładne widoki. Mam tu na myśli i ładny krajobraz, ładne budynki, jak i ładnych ludzi. Z trudem pokonuję swój 30 minutowy spacer i szukam wzrokiem ładnie ubranych osób. Porażka. Same za małe dresy, brzydkie adidasy, suknie i kiczzz, dużo, dużo kiczu. Wchodzę do londyńskiego metra, najstarszego na świecie. Liczy ono 12 linii i 275 stacji, co daje 408 km tras. W metrze sytuacja lekko się zmienia, gdyż w podziemiach miesza się wszystko. Nie ma już pobliskiej uliczki, na której można zaznać niewiele innowacji. Jest już podziemie, obfitujące w obfitującą narodowościowo mieszankę podziemnej części miasta. Mijają się tu ludzie ze wszystkich stref stolicy. Od I przez III po VIII. Więc w jednym miejscu widzisz raptem biznesmena z centralnego wieżowca, zaraz potem muzyka, którego styl widać w każdym jego ruchu. Mieszają się tu wszystkie maści i narodowości z rodowitymi ludźmi tego kraju. Stoisz z nimi w podziemnym korku, ocierasz się o nich w jednej z podziemnych alejek. Wszyscy są tak bardzo blisko ciebie, a ich style zazwyczaj ci nie odpowiadają. Łowię więc wzrokiem autochtonów i szukam tego, co fajne. Inne nacje zostawiam sobie na inną porę. Teraz interesują mnie Anglicy. Kto szuka, ten znajduje. Szczęśliwie znajduję i ja.