Istnieją obszary, w których konwencjonalna medycyna ma niewiele do powiedzenia. Gdy np. mamy do czynienia z rakiem płuc lub mózgu w zaawansowanym stadium, lekarze przeważnie informują pacjenta, że zostało mu tyle i tyle miesięcy życia i nie są w stanie zrobić nic więcej, może ewentualnie poza uśmierzeniem bólu. Nie wszyscy pacjenci są jednak gotowi pogodzić się z taką diagnozą i w tym właśnie miejscu na arenę wkracza medycyna niekonwencjonalna.

Czy niekonwencjonalne metody leczenia zawsze stanowią cyniczne wykorzystywanie pragnienia nadziei? Sprawa na pewno nie jest tak jednoznaczna. Po pierwsze życie z nadzieją, nawet jeśli nie wynika z niej wyzdrowienie, jest mniej straszne niż świadomość nieuniknionego końca. Co więcej siła sugestii często jest tak wielka, że dzięki psychosomatycznym objawom może przedłużyć pacjentowi życie. W przypadki całkowitego wyleczenia raka płuc lub zaniku guza mózgu wskutek modlitwy, akupunktury, czy pielgrzymki do miejsca objawienia Najświętszej Marii Panny nie chce mi się jednak wierzyć.